18 kwietnia w Dębnie miał miejsce bieg, który pewnie dosyć długo będziemy wspominać. Minima olimpijskie zrobiła cała szóstka medalistów, a mimo to niektórzy mogą oglądać Igrzyska przed telewizorem, bo tego samego dnia w Holandii padły 2 jeszcze lepsze wyniki. Ja również startowałem w Dębnie, zapraszam do poczytania jak wyglądał bieg z mojej perspektywy.
Poranek był zimny i deszczowy. Zaledwie 6 stopni i przenikliwe zimno sprawiło, że po oddaniu napojów własnych organizatorom siedziałem przez chwilę pod kołdrą w dresie. Na szczęście do startu deszcz ustał i temperatura trochę urosła. Lekki wiaterek, płaska trasa, spora grupa na wynik, który mnie interesował, czego chcieć więcej.
Na rozgrzewkę ruszyłem 50min wcześniej. 3km spokojnego truchtu, rozgrzewka, przebranie, pakowanie kilka rytmów i gotowe. Czekało nas 5 płaskich pętli ok. 8km na trasie Dębno-Barnówko. Teraz wszystko w moich nogach (i oczywiście głowie). Wszyscy faworyci na miejscu, odliczanie i start.
Uformowała się kilkunastoosobowa grupka, podążaliśmy za trójką pacemakerów z Ukrainy. Początek żywy, czułem, że nogi się kręcą, ale było luźno. Pierwszy w 3:01, trochę szybko, ale tempo za chwilę się ustabilizowało. Drugi trochę za wolno, ale się wyrównało. Przede mną 3 rzędy po 3 biegaczy, obok mnie dwóch, za mną też słyszałem kilka osób. W takiej grupie można lecieć, pomyślałem. 4km w 12:29 czyli po ok. 3:07, idealnie na 2.11.30. Było dobrze, tempo nie sprawiało mi problemów. Ale dobrze było tylko dla mnie. Za chwilę podjechał jeden z trenerów i krzyknął, że jest kilka sekund za wolno. A pacemakerzy zamiast lekko podkręcić zrobili piąty kilometr w 3:01. Było to jeszcze dla mnie akceptowalne, ale niestety to nie był koniec nadrabiania. Na kolejnym kilometrze zegarek zaczął pokazywać tempo poniżej 3:00. Tak się nie będziemy bawić, zostało 37km, nie ma co kozaczyć, powinni zaraz zwolnić.
Puściłem grupę. Postanowiłem trzymać założone tempo, stwierdziłem, że powinienem ich niebawem dogonić. Trzymałem tempo 3:03-3:06, ok. 20m przewaga się utrzymywała. Na jakimś 6-7km dogoniłem słabnącego Błażeja. Jeszcze przed końcem pierwszej pętli zbliżyłem się nawet do czołówki, ale tylko na chwilę. Nie złapałem kontaktu i znów trochę odjechali. Dobiegłem do dychy w 31:08, 2 sekundy zapasu do tempa na minimum. Grupa uciekła, ale stwierdziłem, że niedługo zaczną padać. Dobrze, będzie kogo gonić.
Niestety zaczęły się też pierwsze problemy. Zaczęło mi spinać pośladek/czworoboczny lędźwi. Nie utrudniało mi to biegu, ale nie uśmiechało mi się lecieć z tym bólem przez ponad 30km. Na szczęście po jakiś 4-5km przeszło. Przeszło też trzymanie tempa na wynik który założyłem. Zacząłem biec bliżej 3:08-12 i nie mogłem wrócić do poprzednich prędkości. Nie był to jakiś zgon, ale zaczęło robić się ciężko. Za wcześnie.
Widziałem już, że nie dam rady przyspieszyć na minimum, postanowiłem walczyć o życiówkę. Z pierwszej grupy zaczęli odpadać pierwsi zawodnicy, miałem kogo gonić i to mnie niosło. Cały czas w pierwszej grupie leciała czwórka Polaków. Powoli zacząłem doganiać Mariusza Giżyńskiego i zaczęło się lecieć trochę lepiej. Do 17km, gdzie zaczęły mnie łapać skurcze w dwójki. Tempo znowu spadło, zacząłem się zbliżać do 3:20/km. Cienko.
Połówka w niecałe 1:07. Jakbym był świeży, dałoby się z tego nabiegać życiówkę. Niestety wtedy wiedziałem, że kolejne 21 km to będzie walka o przetrwanie. Wprawdzie leciałem jeszcze momentami po 3.10, ale ten stan raczej nie utrzyma się zbyt długo. Mariusza wyprzedziłem za połówką. Kilka kilometrów później dogoniłem jednego Litwina. Kolejny był trochę dalej, motywacja do gonienia była. Siły niekoniecznie. Tempo szło w dół, po 27km przestałem łamać 3:20.
Po raz kolejny pojawił się nieznośny głos, który kazał mi zejść z trasy. Miałem już kawał drogi za sobą, poza tym wiedziałem, że jeśli go posłucham będę miał potężnego doła, dużo większego niż przy słabym wyniku. Życiówka odjechała, Litwin przede mną też. Zbliżał się do mnie Krzysiek Gosiewski, nie wyglądało to kolorowo. Zdarzyły się trzy kilometry powyżej 3:30! Dwójki paliły, wydawało się że nie da się szybciej.
Na ostatnią czterokilometrową prostą Krzysiek podgonił mnie na ok. 10 sekund. I chyba dzięki temu się obudziłem. Zmęczenie nie spadło, dwugłowe były pospinane, ale udało mi się zebrać. 42 kilometr zegarek pokazał mi 3:10. Ostatnie 600m (GPS pokazał dystans trochę większy) pokonałem poniżej 3min/km.
Na mecie 2:18, ja zmęczony dystansem, ale nie zajechany, po chwili odszedłem nie czując jakiegoś wielkiego zgonu. Dokuczały tylko ponaciągane dwójki, miałem problem żeby się schylić. Tak na chłodno stwierdzam, że oduczyłem się maratońskiego cierpienia. Kiedy myślałem, że będę tylko zwalniał, okazało się, że przy odpowiedniej motywacji potrafiłem się rozkręcić. Muszę popracować nad psychiką. Całe szczęście ukończyłem ten bieg. Na kolejnym będzie łatwiej.
Spodziewałem się takiego scenariusza. Wiedziałem, że tempo na minimum może mnie zabić. Nie spodziewałem się, że aż tak. Liczyłem, że nawet jak mnie zetnie to max na 2.15-16. Wyszło gorzej i nie ma się z czego cieszyć. Ciągle nie wykluczam, że ruszając od początku na życiówkę mógłbym ją nabiegać. Ale nie ma co gadać, tylko trzeba to jesienią zrobić.
Czemu tak wyszło? Trening przebiegał bez zakłóceń, gorzej z regeneracją. Od marca pracuję, pobudki koło 6:30 trochę mnie niszczą, trening po robocie najwcześniej o 16:30 też nie należy do najłatwiejszych. Córka ostatnie miesiące postanowiła budzić się 2-3 razy w nocy. Mistrzostwa Polski Amatorów padłyby moim łupem 🙂Mimo to postanowiłem spróbować, z czego jestem zadowolony. Jeśli za 3 lata będzie zdrowie, ponownie spróbuję powalczyć o kwalifikację olimpijską.
Dziękuję za opiekę i wsparcie Kamili. Musiała w ostatnich miesiącach ogarnąć dwójkę dzieci 🙂 Ogarniała dosłownie wszystko poza treningiem, wspierała dobrym słowem i przez kilka miesięcy darowała sobie uwagi, których nie chciałem słyszeć. Nie wiem czy w ogóle podszedłbym do tego startu gdyby nie ona.
Dziękuję też Powiatowi Lęborskiemu za wsparcie przygotowań i partnerom sprzętowym – AdRunaLine i Polar. Mam nadzieję, że w kolejnych startach pokaże na co mnie naprawdę stać.
Fot. Jacek Deneka