W ostatnią sobotę listopada odbyły się Mistrzostwa Polski w przełajach w Tomaszowie Lubelskim. Po raz pierwszy wybrałem krótszy dystans 4km. Ten sprinterski bieg zakończyłem na 6 miejscu. Jak na maratończyka biedy nie ma, choć ambicje były większe. Jak to wyglądało?
Przed biegiem
Mój start był zaplanowany na 12.55. Kamila startowała 25 minut wcześniej, więc przed swoją rozgrzewką spacerowałem po okolicy z Idą. Trochę zmarznięty ruszyłem na trucht. Poleciałem obejrzeć trasę. Nie było jakoś bardzo grząsko, jak słyszałem od niektórych. Było trochę piachu i błota, ale można było go w większości obiec. Na kilometrowej pętli był kilkudziesięciometrowy zbieg, na którym można było pogubić nogi i taki sam podbieg, na którym ciężko było o normalny krok biegowy. Reszta raczej płaska. Po 3km biegania skoczyłem do samochodu po kolce i resztę rozgrzewki kończyłem w okolicach startu kibicując uczestnikom innych biegów. Kilka rytmów w kolcach, zmiana koszulki i byłem gotowy do startu.
Start
Ruszyliśmy z szerokiej linii, ponad 50 chłopa i za jakieś 100m zwężenie na kilka osób. Każdy chciał zająć na początku dobre miejsce żeby później się nie przedzierać. No może poza mną 🙂 Do zwężenia dobiegłem na jakimś 30 miejscu i poczułem, że to trochę za szybko, bo moje czwórki lekko się podkwasiły. Stwierdziłem, że nie będę na siłę gonił, żeby nie zarżnąć się na początku. Omijałem tylko piach i błoto i szukałem na zakrętach najkrótszej trasy przedzierając się pomiędzy zawodnikami.
Bez żadnego przyspieszania po jakiś 500m tuż przed zbiegiem znalazłem się koło 15 miejsca. Na stromym zbiegu puściłem nogi i zacząłem mijać. Rozpędzony na maxa uświadomiłem sobie, że pod koniec zbiegu jest ostry zakręt prawie 180 stopni. Dałem po hamulcach, żeby nie wypaść z trasy. Sprawnie wszedłem w zakręt i wskoczyłem w okolice 6 miejsca. Na podbiegu skipowym krokiem wgramoliłem się na szczyt wskakując na plecy prowadzącym. Pierwszy podbieg wszedł gładko.
Ruszyliśmy na drugą pętle, czekał nas płaski odcinek. Czułem, że jest w miarę komfortowo, jednak bez górek czułem się najlepiej. Starałem się omijać niestabilne podłoże i dobiegliśmy do kolejnego zbiegu. Nie zamierzałem czaić się na plecach i znów puściłem nogi wychodząc bez problemu na prowadzenie. Pod górę starałem się wbiec bez spiny puszczając kolegów przodem. Tam też było lekkie przyspieszenie z czego byłem zadowolony, w końcu w wolnym biegu musiałbym liczyć na finisz, którego nie mam. W drugiej połowie nawet miałem wrażenie, że urwaliśmy się na jakiś czas reszcie stawki we trójkę, ale nie oglądałem się za plecy, więc nie wiem co tam się działo.
Na pewno jeśli jakaś przewaga była, to niezbyt duża. Mocniejsze tempo dało mi się trochę we znaki i po kolejnej serii zbieg i podbieg lekko zacząłem odpuszczać pierwszą dwójkę. Od razu usłyszałem na plecach resztę zawodników i prowadziłem przez jakiś czas grupę pościgową. Chwilę później dostałem zmianę, było kilkaset metrów do mety, żarty się skończyły. Tak samo jak moje zasoby energii, czułem, że ledwo kleję grupę.
Finisz
Pierwsza dwójka lekko z przodu, zbliżał się ostatni zbieg, w którym upatrywałem swoją szansę. Tuż przed zbiegiem zza pleców poszła petarda, myślałem, że biegnę w miarę szybko, ale czułem się jak spacerowicz mijany przez kolarza. Oliwier Mutwil, późniejszy brązowy medalista minął nas jak przedszkolaków. Ja pierwszy raz na zbiegu czułem, że ciężko mi trzymać grupę, a ten element nigdy nie sprawiał mi problemów. Było już ciepło. Na zakręcie dogoniłem Oliwiera, który na pełnej prędkości nie wyrobił na zakręcie i wstawał z błota. Potem poleciał do przodu.
Ja na stromym podbiegu jeszcze się trochę zebrałem, wyprzedziłem jednego zawodnika i innego dogoniłem. Jest nieźle pomyślałem. Zmieniłem zdanie chwilę po osiągnięciu szczytu górki. Zostało jakieś 100m pod lekką górkę, skręt w prawo i 100m po płaskim do mety. I to przedostatnie 100m sponiewierało mnie jak nigdy. Nogi jak z galarety, produkcja kwasu mlekowego w moim organizmie biła rekordy. Miałem wrażenie, że idę i dziwiłem się, że nie mija mnie pociąg biegaczy. Widocznie nie byłem jedyny. Skręciłem w kierunku mety i jeszcze puściłem nogi, udało się utrzymać pozycję.
Za metą
Boratyński, Kozłowski i Mutwil dobiegli w pierwszej trójce. 14 sekund za zwycięzcą wbiegłem na metę. Czułem, że to nie był spacer. Pewnie gdyby nie błoto to glebnąłbym się na ziemi i dogorywał na leżąco (chociaż było parę osób, które z tej opcji skorzystały). Żałowałem, że nie przybiegłem chociaż miejsca wyżej, dałoby mi to miejsce siedzące na ławeczce za metą. Chwilę po ukończeniu była tragedia, ale po niecałej minucie wszystko wróciło do normy. Ciężko pobiec na wysokich obrotach bez treningu na odpowiednich prędkościach. Być może jeszcze byłbym w stanie coś z organizmu więcej wycisnąć.
Podsumowując
Nie jest ani dobrze ani źle. Spodziewałem się, że może być medal, ale równie dobrze nie zdziwiłbym się miejscem poza dziesiątką. Na pewno nie mogę być zadowolony, do medalu nie zabrakło dużo i nie byłbym sobą ciesząc się z 6 miejsca. Jednocześnie wiem, że miałem sporo braków i na wiecznym powrocie do treningu ciężko coś konkretnego wyrzeźbić.
Teraz czas na krótki odpoczynek i ruszam z robotą pod 2022, żebym nie miał powodów do marudzenia po kolejnych startach.
Fot. PZLA