Fajnie się pisze o sukcesach, ale czasem na zawodach zdarzy się jakaś wtopa. Człowiek wolałby o wszystkim zapomnieć i działać dalej, ale to był teoretycznie najważniejszy start pierwszej części sezonu więc warto coś o tym wspomnieć.
Przygotowany uważam, że byłem dobrze. Spokojna, obszerna praca zimą wykonana, wzmocnienie siłowe zrobione, przerw praktycznie od początku roku nie było. Najważniejsze treningi w tempie okołomaratońskim zrobione z zapasem, wiadomo nie było zupełnie lekko, ale nie rzeźbiłem, mogłem spokojnie biegać szybciej i więcej. Regularnie odwiedzałem fizjoterapeutów, żeby przeciążenia nie powodowały kontuzji. Na treningach szło dobrze, na zawodach kontrolnych wprawdzie bez rewelacji, ale też nienajgorzej. Większość startów zaliczałem bez odpuszczania treningu, czym tłumaczyłem sobie nie do końca zadowalające wyniki.
Miałem ruszyć pierwszą połowę na 1:07. Orlen zawsze miał szybką trasę, niestety w tym roku była zmiana i organizatorzy dorzucili 2 trudne podbiegi w drugiej połowie wyścigu. Ale trenowałem w Szklarskiej, co to dla mnie. Ruszam w miarę spokojnie, więc podbiegi nie powinny mnie zabić. Wiedziałem, że prawie wszyscy kandydaci do medalu ruszają szybciej i nastawiałem się na samotny bieg od startu. Na tydzień przed startem biegu w Rotterdamie nie ukończył Kamil Jastrzębski z powodu podkręcenia kostki i chciał poprawiać w Warszawie, w podobnym tempie. Umówiliśmy sie wstępnie na wspólny bieg.
Nie pchałem się do szatni elity bo zwykle generowało to problemy. Trzeba co do minuty być w danym miejscu, stresująca atmosfera, że gdzieś Cię nie wpuszczą bo zapomnisz identyfikatora. Jak co roku stanąłem samochodem kilkaset metrów od startu w tym samym miejscu. Zrobiłem na spokojnie rozgrzewkę i 15 minut przed biegiem wszedłem do strefy startowej. Wprawdzie było ciepło, ale dogrzewałem się rytmami w dresie, a elita była wpuszczona do strefy bez ciuchów, amatorka pomyślałem 🙂 5 minut przed startem rzuciłem rzeczy Kamili. Odśpiewaliśmy hymn i wystartowaliśmy.
Wyścig
Pierwsze kilometry to ustawianie się w odpowiednim miejscu i łapanie swojego tempa. Biegłem w 4 grupie, poprowadziłem dwójkę po ok. 3.12, lekko za wolno. Później wyszedł Kamil 3.03, za szybko, ale to był początek. Kolejne kilometry szły w ok. 3.07-14. Wiatr zaczął trochę hulać. Za 10km Kamil trochę przyspieszył w 3.05, a ja stwierdziłem, że to trochę za szybko i kontrolując sytuację lekko puściłem, doganiając go za kilka kilometrów. Kawałek dalej podobna sytuacja, zacząłem tracić dystans, ale miałem kontakt, czułem się dobrze, trzymałem tempo. Przed podbiegiem na ok. 19km znów go dogoniłem i wyszedłem na prowadzenie. Pod górę trochę poczułem nogi, ale podbieg ulica Piękną do łatwych nie należy. Zrobiła się za mną lekka dziura, ale na płaskim znów zaczęliśmy biec razem. Połówka lekko powyżej 1:07. Ciągle było dobrze, kilometry mijały w dobrym tempie, a my zbliżaliśmy się do zbiegu.
Koło 23-24km poczułem lekkie kłucie pod żebrami, nic strasznego, ale na wszelki wypadek wziąłem nospę. Raz czułem, że jest mi za wolno i wychodziłem na prowadzenie, za chwilę słabłem i ledwo trzymałem. Dziwna sprawa. Zbliżał się zbieg, stwierdziłem, że odpocznę i będzie dobrze. Nic bardziej mylnego. Biegnąc z górki zacząłem tracić kontakt. Z górki, ja? Przecież zbiegi nie sprawiały mi nigdy problemu. Pomyślałem, że to chwilowy kryzys. Zaraz przejdzie i powalczę sam. Tempo spadło do niecałych 3.20/km, poczułem, że powrót do tempa startowego będzie ciężki. Nogi zrobiły się ciężkie. Nawet biegnąc tym tempem do mety powinienem wykręcić koło 2:17, niby średnio, ale to zawsze lepiej niż w zeszłym roku.
Ściana
Zbliżałem się do trzydziestki (i nie mówię tu o wieku, bo to już jakiś czas temu 🙂 ) i szybko zaczęło docierać do mnie, że kryzys to się dopiero do mnie zbliża. Kolejna kolka, kolejna nospa, nie ma wody. Przełknąłem na sucho. Czułem spięty cały brzuch i dodatkowe kłucia pod żebrami, w okolicach obojczyków. Paliły mnie stopy od spodu, ale to nie był powód mojego zwolnienia, miałem nogi jak z kamienia. Na 32km szykował się konkretny podbieg, leciałem jako siódmy Polak, poza dziesiątką Open i na czas jaki osiągają najszybsze kobiety. Tym samym było blisko mety, zamiast 10km trasą mogłem dojść skrótem do samochodu. Zerowa motywacja podpowiadała mi, że dalszy wysiłek nie ma sensu. Chyba tylko dzięki Kamili ukończyłem ten bieg, nie wiem czy ktokolwiek inny zmusiłby mnie, żebym nie schodził z trasy.
Tempo spadło do ponad 3.40/km. Czułem, jakbym truchtał, ale nie mogłem się zebrać do szybszego biegu. Nie byłem wycieńczony energetycznie, oddechowo ok, tylko ciężkie nogi i palące stopy. Czekałem kiedy ten cyrk się skończy. Na długiej porstej obejrzałem się czy nie goni mnie jakiś amator. Na 38km stała Kamila. Powiedziała, że wyglądam dobrze (po kilku kilometrach tupania tak się czułem) i że Kamil ledwo biegnie. Stwierdziłem, że ta informacja mi nic nie daje, bo on pewnie jest kilka kilometrów z przodu. 2 kilometry później zauważyłem, że faktycznie nie jest tak daleko. Mało tego, biegnąc po ok. 3.40/km lekko go doganiam. Wiedziałem też, że Arek Gardzielewski nie skończył biegu, 5 miejsce nie było daleko.
Finisz?
Ruszyłem. Coś czego nie byłbym w stanie zrobić między 27-36km, ale tyle kilometrów truchtania spowodowały, że siły wróciły. Doganiałem rywala w oczach, na ok. kilometr do mety zrównałem się z nim i leciałem do mety. Bez jakiejkolwiek reakcji, jakby zupełnie mnie nie zauważył. Oglądając się na wszelki wypadek doleciałem do mety. Ostatni kilometr w 3:13 z pełną kontrolą, jakby ktoś mnie przycisnął to spokojnie poniżej 3.05 dałbym radę. Szkoda, że to przyspieszenie dało tylko jedno miejsce wyżej. 2:22 to dla mnie wynik tragiczny i sam ciągle nie do końca wiem czemu wyszło tak słabo. Podejrzewam, że jakbym walczył ile można od 30km to urwałbym kilka minut, ale wynik lekko poniżej 2:20 to ciągle dużo wolniej od oczekiwań.
Dwa plusy tego biegu: nie poddałem się i ukończyłem go oraz powalczyłem na końcu. Marne pocieszenie. Natomiast ciągle uważam, że praca treningowa była wykonana dobrze i powinno to jeszcze zaprocentować. Oby już niedługo. Biorę się za analizę i działam dalej, daleko mi do jakiegoś załamywania się, mam mobilizację, żeby pokazać sobie na co naprawdę mnie stać.
Dziękuję Kamili za motywację i wsparcie podczas całych przygotowań. Sponsorom i klubowi za pomoc techniczną w pracy nad formą (która już wkrótce zaprocentuje). No i dziękuję Warszawo za super doping! Słyszałem swoje imię na całej trasie, zarówno od kibiców jak i biegnących uczestników maratonu i biegu na 10km, jesteście wielcy 🙂
fot. fotomaraton.pl