Wiosenny maraton za mną, srebrny medal może sugerować, że jest to nie lada sukces. Czas niestety mocno studzi euforię. Jeśli jesteście ciekawi jak to wyglądało to zapraszam do czytania.
Dlaczego Dębno?
Pod koniec zeszłego roku zastanawiałem się, który maraton lecieć. Planowałem na początku Łódź, ale zasady kwalifikacji na imprezy międzynarodowe pozwalały przypuszczać, że najlepsi odpuszczą wiosenny maraton. Stwierdziłem, że może być łatwo o medal (jak się okazało miałem rację), a nagrody też nie były najgorsze. Wiedziałem, że nie będę w jakiejś super formie bo przygotowania uzależniłem od tego jak będzie się zachowywać pięta, która trochę mi dokucza. Padło na stolicę polskiego maratonu.
Start
Samochód zaparkowałem pod samym startem, więc na spokojnie bez pośpiechu mogłem się rozgrzewać mając wszystkie rzeczy na miejscu. Temperatura ok, może trochę za chłodno, trochę wiało. To była moja 5 wizyta w Dębnie i 3 razy wiało, więc standard. Nie nastawiałem się na wielkie wyniki, interesowało mnie wyłącznie miejsce. Na starcie Błażej Brzeziński, Ukrainiec, trzech gości z Afryki i Damian Świerdziewski, który zgrzał mnie w tym roku w Wiązownie na połówce. Teoretycznie medale powinny trafić do naszej trójki, ale sport jest nieprzewidywalny, a maraton tym bardziej. Trzeba w końcu przebiec te cholerne 42km.
Ruszyliśmy.
Pierwsza dycha
Od razu uformowała się czołówka, Ukrainiec, dwóch Kenijczyków, Etiopczyk, Błażej i ja. Początek z wiatrem w miarę żwawo, 3:04. Zmiana kierunku, zwolnienie pod wiatr. Kenijczycy zaczęli się oglądać, skakać z przodu na tył grupki, tempo czasem też skakało, ja starałem się biec w miarę równo i czasem lekko odpuszczałem grupę, potem ją doganiając. Chowałem się z tyłu, żeby oszczędzać energię i nie brać wiatru na klatę. Biegło się nieźle, tempo zeszło do około 3:10. Na życiówkę, wystarczyło tylko dobiec tak do mety 🙂
Wybiegliśmy z miasta na odkryty teren gdzie trochę mocniej wiało. Przed dyszką jednego z przyspieszeń nie wytrzymał Etiopczyk. Mi za chwilę też zaczęło robić się ciężej i postanowiłem, że opuszczę kolegów udając się w dalszą podróż samemu. Kojarzyłem, że niedługo będziemy zakręcać więc dociągnąłem z grupą jeszcze kawałek, żeby nie siłować się samemu z wiatrem. Dyszka w 31:40.
Niedozwolony rowerzysta
Od jakiegoś 7-8km jechał obok naszej grupki rowerzysta. Nie wyglądał na nikogo związanego z organizacją, ale sędziowie w samochodzie jadącym tuż przed czołówką nie mieli z nim problemu. Kiedy straciłem kontakt z pierwszą grupką Pan na rowerze jechał obok mnie. Mijając okoliczną wioskę zatrzymał się przy grupie lokalnych kibiców, przywitał się i zaczął z nimi gadać. Za chwilę znów jechał koło mnie. Spoko, czas będzie szybciej mijał.
Przy jednym z podmuchów rowerzysta powiedział, że mi pomoże i wjechał przede mnie. Mówię, żeby nie jechał przede mną, bo mnie zdyskwalifikują. No to zjechał na bok. Całość trwała może z 5 sekund. Później zaczął opowiadać że w latach osiemdziesiątych łamał na tej trasie 2:20. A kilka kilometrów dalej ściągnął go sędzia mówiąc, że rowerzyści nie mogą być na trasie. Biegnę dalej, jest prawie 20km, samochód jadący z czołówką stanął czekając na mnie.
Jadący w nim sędzia pokazuje mi żółtą kartkę za korzystanie z nielegalnego rowerzysty. Rowerzysty, który sam stwierdził, że będzie ze mną jechał, którego nigdy wcześniej nie widziałem, którego nie zauważyli 10 kilometrów wcześniej jadąc obok pierwszej grupki przez kilka kilometrów. Pewnie to ja, a nie sędziowie powinienem usunąć go z trasy 🙂 Cóż, mogłem trzymać czołówkę, wtedy pewnie nie byłoby problemu.
11-36km
Wracając do rywalizacji, na ok. 11km puściłem czołówkę. Z rozsądku, nie było jakoś bardzo ciężko, ale wiedziałem, że tak może być jeśli będę kontynuował tym tempem. Złapałem swój rytm, tempo było ciągle dobre w okolicach 3.10-15/km. I czułem się nieźle. Wiedziałem, że czołówka ciągle może się porwać i zamierzałem kasować odpadających. W okolicach połówki złapała mnie lekka kółka. Niby nic tragicznego, ale tempo zaczęło spadać, wjechały 2 nospy. Połówka jakieś 1:07:40, utrzymując to na drugiej wyszedłby przyzwoity wynik.
Zacząłem wbiegać na ostatnią dużą pętlę, widziałem, że z grupy odpadł jeden z Kenijczyków. Było kogo gonić, z drugiej strony wiedziałem, że dogania mnie powoli Damian. Moje tempo spadło powyżej 3:20/km. Trochę wiało, trochę miałem napiętą przeponę od kolki, ale generalnie nie mogłem się zmusić do szybszego biegu i to był chyba największy problem tego dnia.
Po 30km puściła kolka. Nadal biegłem bez wyrazu, nadal zbliżałem się do Kenijczyka i nadal doganiał mnie Damian. W międzyczasie przeszło gradobicie, na szczęście niezbyt długie. Na jakimś 36km dogonił mnie 3 Polak. Wskoczyłem na plecy, lekko przyspieszył, pobiegł wężykiem i stwierdził, że nie urwie się zbyt szybko więc tempo się ustabilizowało.
Ostatnia szóstka
Moje tempo lekko wzrosło, a ja poczułem się lepiej. Postanowiłem, że nie będę ryzykował straty srebra i biegłem schowany z tyłu. Niezbyt elegancko, ale na czasie mi nie zależało. Cały czas powoli zbliżaliśmy się do Kenijczyka, stwierdziłem, że na finiszu albo wcześniej na pewno go wciągniemy. Chciałem ruszyć koło 40km, ale poczułem, że raz na jakiś czas chce mi się urwać dwójka, raz jedna raz druga. Przyszły jakieś dziwne skurcze. Stwierdziłem, że poczekam. Byłem gotowy, żeby ruszyć ale obawiałem się, że coś strzeli i skończę marszobiegiem.
Na kilometr do mety odwrócił się Kenijczyk i przyspieszył. Był blisko, ale zbliżała się też meta. Ruszyłem niecały kilometr do końca i udało się od razu urwać. Dobiegłem do mety ze srebrem MP, ale straciłem 11 sekund do mojego ulubionego 4 miejsca open 🙂
Na mecie byłem zmęczony dystansem, ale generalnie bez większego bólu czy wycieńczenia. Chyba się obijałem. 2:19:52, szaleństwo. 12 lat temu w tym samym miejscu pobiegłem swój pierwszy poważniejszy maraton tylko 50 sekund wolniej. Choć dowiozłem to srebro do mety, to jakiejś wielkiej euforii z tym związanej nie było. Starość nie radość 🙂 Trzeba doleczyć kontuzję, nadrobić trening i od nowa nauczyć się cierpieć. Tego mi w tej chwili brakuje.
Czas na dalszą część sezonu. W tym roku trening będzie luźny, ale planuję sporo startować, czasem treningowo. Trzeba zarobić na porządne przygotowania, w przyszłym roku czeka kolejny większy cel.
Fot. Patryk Dulny Foto
Brawo Emil,super relacja ,wyleczysz kontuzje i będzie szybciej
Tak zamierzam zrobić, dzięki 🙂
Big brawo trenerze Emil
Tak trzymac dalej.
Fajna relacja z maratonu.
Pozdrawi z pomorza zachodniego
Dzięki, pozdrawiam 🙂
Super Emil! Gdzie kolejny start?
Dyszka w Cieszynie w ten weekend 🙂