Dawno nie pisałem relacji ze startów. Chyba pierwszy indywidualny medal Mistrzostw Polski od 4 lat zasługuje na kilka słów opisu. Mimo, że te zawody nie należały do zbyt ważnych w moich przygotowaniach i biegłem głównie po to, żeby pomóc klubowi Prefbet Śniadowo w klasyfikacji drużynowej, to były w końcu Mistrzostwa Polski, trzeba było spiąć tyłek 🙂
Musicie mi wybaczyć, że dopiero po tygodniu wrzucam coś na stronę, ale siedzę na obozie w Szklarskiej. Kręce tu sporo kilometrów, na treningach jest ogień i w trybie jedzenie-spanie-bieganie-powtórz nie do końca mam czas i siły na pisanie artykułów. Sam start wkomponowałem właśnie w obóz. Przyjechałem tu w środę, po mocnym treningu 12x1km z ostatnim mocniejszym odcinkiem w 2.52. Nie było za bardzo odpuszczania, ale przynajmniej ominęła mnie długa podróż na zawody dzień przed. Olszyna jest ok. 50 minut drogi od Szklarskiej, więc wypoczęty dotarłem na start.
Jeśli chodzi o konkurencję, to w tym roku na 10km było dużo mniej chętnych do medalu. Nie oznacza to, że ścigałem się z byle kim. Do Olszyny przyjechał Tomek Grycko, który po raz czwarty z rzędu chciał wygrać przełaje czy Robert Głowala, zeszłoroczny brązowy medalista, z którym już w tym roku dwukrotnie przegrywałem. Był również Piotrek Łobodziński, który na trudnej trasie mógł zaskoczyć. Pewnie jakby ktoś u bukmacherów obstawił, że dobiegnę trzeci, to nie zarobiłby wiele, bo tak sugerowały statystyki. Z tym, że ja raczej nie należę do osób, które sugerują się cyferkami i lubię czasem coś namieszać.
Trasa
Trasa nie należała do najłatwiejszych. Do pokonania było 10 pętli o długości ok. 1km. Na każdej trzeba było zaliczyć ok. 100-150m podbieg, ok. 200-300m zbiegu, kawałek po piasku, metrowy uskok i kilkaset metrów po piachu/błocie. Całe szczęście ostatnie dni było sucho i ciepło, przy deszczu stopień trudności byłby zdecydowanie większy. Pogoda wiosenna, 21 stopni i czyste niebo. W normalnym przypadku bajka, ale biorąc pod uwagę, że to był jeden z pierwszych ciepłych dni, można się było spodziewać, że wysoka temperatura będzie trochę przeszkadzać. Dodatkowo trochę wiało. Ale warunki dla wszystkich były takie same, na przełajach nie liczy się w końcu czas tylko miejsce.
Start
Stanąłem na starcie, pierwszą połowę chciałem zobaczyć co zrobi konkurencja, w drugiej części jak będą siły zaatakować. Pełne skupienie i start. Ruszyłem mocno, żeby dobrze się ustawić. Początkowo biegłem trzeci-czwarty, po kilkuset metrach ustawiłem się na drugim miejscu tuż za Tomkiem. Tempo nie było bardzo wymagające, ale ciężka trasa robiła swoje. Czułem sie dobrze, okrążenia mijały ja pilnowałem drugiej pozycji. Starałem się omijać piach czy błoto i szukać twardego czasem nadrabiając dystans, ale kontrolowałem sytuację.
Mniej więcej na trzecim okrążeniu przestałem słyszeć, żeby ktoś za mną biegł. Zaczęliśmy we dwójkę lekko uciekać. Pomyślałem – jest dobrze, czułem się tak samo. Teraz pozostało tylko trzymać. Nie uzyskaliśmy jakiejś ogromnej przewagi, ale miałem ten komfort, że biegłem za kimś.Czekałem na atak, nic się nie działo, tempo było w miarę równe. Coś zaczęło się dziać na piątym okrążeniu, niby nie czułem szarpnięcia, ale zaczęło się robić ciężko. Mniej więcej koło połowy dystansu puściłem prowadzącego. Pomyślałem tylko o tym, żeby trzymać tempo, nie poddać się.
Robi się ciężko
Kilkaset metrów później po podbiegu miałem bombę. Na zakręcie spojrzałem na goniących mnie Piotrka i Roberta, byli blisko. Pomyślałem o moim ulubionym czwartym miejscu. Znowu? Dogonił mnie Piotrek, zacząłem się czuć jak męczennik. Ciężka trasa dawała się potrójnie we znaki, starałem się trzymać zębami, ale miałem dość. Na ósmym okrążeniu zacząłem lekko puszczać, Robert miał mnie na widelcu. Na zbiegu trochę się rozluźniłem, dogoniłem drugiego. Zostały dwa kilometry, nie stracę medalu, byłem za blisko. Wyszedłem na drugie miejsce.
Od razu poczułem się lepiej, kryzys trochę odpuścił. W końcu lepiej uciekać niż gonić 🙂 Przedostatnie okrążenie wróciłem do tempa z poczatku, złapałem rytm. Nie było lekko, ale jakoś szło. Pod koniec okrążenia zyskałem kilka metrów przewagi. Zostało jedno koło, ruszyłem. Zacisnąłem zęby, wiedziałem, że muszę przetrwać błotnisto-piaszczysty kawałek i podbieg, to dam radę utrzymać pozycję. Za mną zrobiło się pusto. Pod koniec podbiegu na zakręcie zobaczyłem, że sporo podgoniłem prowadzącego. Niestety było już za blisko mety, skończyłem na drugim miejscu 13 sekund za pierwszym, tyle samo przed trzecim. Podejrzewam, że ostatnie koło poleciałem najszybciej z całej stawki.
Za metą położyłem się w błocie. Byłem zajechany tą trasą, ale było warto. Wróciłem do gry o medale Mistrzostw Polski. Za dwa tygodnie kolejna walka, tym razem już na poważnie. Maraton to start docelowy tej wiosny, trzymajcie kciuki 🙂